Generalnie staram się unikać komentarzy i własnych
przemyśleń dotyczących różnych zagadnień, którymi się zajmują. Ten blog nie to
ma na celu. Jednak od czasu do czasu coś tak mnie podkręci, że nie mogę się
powstrzymać. Ostatnio sporo zajmuję się propagowaniem ICT w łódzkich szkołach,
uczestniczę w konferencjach na ten temat i staram się wprowadzić choć jakieś początki
w swoim własnym ogródku. Obraz, który widzę nie napawa mnie optymizmem. Jak już
napisałem w swoim poście na FB łódzka oświata w sferze ICT to nieomal epoka
kamienia łupanego. Zacząłem się
zastanawiać dlaczego taki stan rzeczy istnieje i dlaczego inni mogą a my nie.
Okazuje się, że problem nie jest prosty. Należy go rozważyć na co najmniej
kilku płaszczyznach. Po pierwsze odnoszę
wrażenie, że w Łodzi władze miasta nie bardzo mają pomysł na kompleksowe
wdrożenie ICT w łódzkich szkołach. Co najwyżej, po ciężkich bojach można zdobyć
środki na komputery do szkół. Ale komputery, zwłaszcza stacjonarne, to już raczej przeszłość. Żyjemy w świecie
opanowanym przez urządzenia mobilne – smartfony, tablety, netbooki, których „moc”
czasami przewyższa sprzęt szkolny. Co więcej z tego typu urządzeń korzystają
przede wszystkim uczniowie. Nauczyciele, o zgrozo, podchodzą w większości do
tego zagadnienia obojętnie. Co z tego wynika, otóż aby wdrożyć w sensowny
sposób ICT należy oprócz sprzętu zapewnić w szkołach sensownej klasy sieć
komputerową z szerokopasmowym dostępem do Internetu. Co więcej, obecne trendy mobilności użytkowników,
wymagają nie sieci opartej o Ethernet ale raczej dobrej sieci WiFi. Niestety
takiej sieci nie da się sensownie postawić na sprzęcie z Tesco za 60 zł sztuka.
Trzeba zainwestować w dobry sprzęt (Cisco Meraki?) i zatrudnić w szkole administratora.
Inaczej się nie da. A co ze sprzętem klienckim. No, tu można wykorzystać popularną
na zachodzie zasadę BYOD i nie ma
konieczności zakupu sprzętu szkolnego. Pozostaje kwestia – jak to finansować? W
innych województwach gminy bardziej dbają o finansowanie szkół, częsta jest też
forma leasingu czy rozbudowane projekty EU. W wielu szkołach w innych województwach
sieci oparte na technologii Meraki są często spotykane. Inni mogą, czemu my
nie? Zastanawiające jest też to, że w Łodzi tworzy się projekty edukacyjne
wykorzystujące ICT – E-matura (PŁ), E-podręcznik (PŁ) czy Łódzka Platforma
Edukacyjna (UMŁ). Są to ciekawe i wartościowe projekty jednak jeżeli nie będzie
zapewniona infrastruktura w szkołach to myślę, że pożytek z nich będzie niewielki.
Drugi czynnik to czynnik ludzki. Obecni uczniowie, jak
wykazują badania wielu specjalistów
należą do tak zwanego pokolenia „E” – pokolenia ICT. Dla nich obsługa
urządzeń i wykorzystania nowoczesnych technologii chmurowych, aplikacji online,
portali itp. to bułka z masłem. Sam widzę na przerwie tłum uczniów ze
smartfonami czy laptopami namiętnie wędrujących po Internecie. Ktoś może
zaoponować – ale przecież siedzą zwykle na FB czy odbierają maile. Ale czy jest w tym coś złego? Moim zdaniem
nie. Mądry nauczyciel potrafi wykorzystać na przykład FB do celów dydaktycznych
a jednocześnie zyska autorytet wśród uczniów, gdyż nie jest dinozaurem
informatycznym. Jest „ziomem” , który jest tam gdzie jego uczniowie. Sam
wykorzystuję te techniki i muszę przyznać, że są one bardzo skuteczne i
jednocześnie bardzo atrakcyjne dla uczniów, na pewno bardziej niż bismarckowska
kreda i tablica. Dzięki temu zamiast być nauczycielem można być mentorem. Skoro
mowa o kredzie i tablicy nie sposób pominąć nauczycieli. Ze zgrozą muszę
stwierdzić, że stopień wykorzystania ICT i umiejętności w tym zakresie są dalekie
od zadawalających. W wielu przypadkach szczytem ICT jest prezentacja w Power
Point, a otrzymanie poprawnie sformatowanego
dokumentu Worda graniczy z cudem. Słyszałem też, że tablice elektroniczne, w
niektórych szkołach, wykorzystuje się w ten sposób, że pisze się po nich sucho
ścieralnymi mazakami traktując jak zwykłą białą tablicę. Zgroza! Zatem co tu
mówić o stosowaniu e-learningu, technologii chmurowych, portali, video konferencji itp. itd. W środowisku
nauczycielskim jest jakiś podświadomy opór
we wdrażaniu ICT. Wiem, nie każdy ma predyspozycje. Ale moim zdaniem,
można się wszystkiego nauczyć. Wystarczy tylko odrobina chęci. Niestety
rzeczywistość skrzeczy. Głównym
argumentem jest zwykle brak sieci i komputera w pracowni. Ale czy mieszkamy na
pustyni. Myślę, że każdy ma co najmniej jeden komputer w domu z łączem
internetowym, poza tym można też znaleźć miejsca z dostępem do WiFi (nawet w
szkole). Mamy smartfona? Mamy tablet? Mamy laptopa? Zatem tego rodzaju argument
uważam za niepoważny. Jeżeli w tej kwestii
sytuacja nie ulegnie zmianie, myślę tu raczej o szybkiej ewolucji nie o
rewolucji, to nauczyciele coraz bardziej będą odstawać od uczniów. Obniży się
autorytet nauczyciela i poziom nauczania. A młode pokolenie będzie patrzeć na
nas jak na jakieś skamieliny. I co z tym zrobić? Pozostawiam to Czytelnikowi do
rozważenia.