wtorek, 19 czerwca 2018

Quo vadis vocationibus disciplina poloniae ?


Do popełnienia tego wpisu skłoniły mnie przemyślenia dotyczące mojej działalności dydaktycznej w obszarze szkolnictwa zawodowego, a konkretniej kształceniu młodzieży w zawodzie, czy jak to się fachowo nazywa kwalifikacji, technik informatyk. Niestety z tych przemyśleń jawi mi się jakiś dziwaczny obraz kształcenia w  tym zawodzie, a sądzę, że taka sytuacja ma miejsce w większości kwalifikacji jak nie we wszystkich.

Ale zacznijmy od początku. Biorąc do ręki i czytając podstawę programową do zawodu technik informatyk, a jeszcze lepiej stare arkusze egzaminacyjne, możemy się dowiedzieć co taki potencjalny kandydat na technika ma wiedzieć i umieć. I o zgrozo, musi wiedzieć i umieć WSZYSTKO. No przecież jest INFORMATYKIEM, a taki to musi znać się na wszystkim! No, może poza asfaltem. Normalnie zgroza.

 Spróbujmy mniej więcej określić co nasz informatyk musi potrafić według MEN. Otóż  potrafi serwisować sprzęt komputerowy. Zgoda. Dobry serwisant na wagę złota. Ale, zaraz, zaraz. Po co mu znać wewnętrzną budowę procesora (będzie go rozkręcał czy jak?), szybkości magistral, napięcia i szybkości RAM itp. I to wszystko na pamięć. Pytam się. Po co? Te wszystkie informacje można znaleźć w Internecie, datasheets urządzeń czy innych źródłach. Musi znać nazwy "specjalistycznych" narzędzi - przykładowo Phillips to wkrętak krzyżakowy. Po co mu to? Ważne aby umiał go użyć. Brakuje, rzecz jasna takich prozaicznych rzeczy jak lutowanie obwodów elektronicznych (chociażby aby wymienić kondensatory na płycie głównej czy zasilaczu). Normalnie jakieś nieporozumienie. Co gorsza taki technik wyuczony na zaleceniach MEN nie potrafi diagnozować i rozwiązywać życiowych problemów praktycznych. No, ale testy i sztampowe zadanie z arkusza to potrafi. Ale co z tego. Niewielka zmiana parametrów zadania i grucha. Wszyscy się wykładają. Pamiętam jak do jednego banku RAM włożyłem malutki kawałek bezbarwnej taśmy klejącej zaklejając 2-3 piny. Komputer oczywiście się nie chciał uruchomić. Nikt nie wpadł na pomysł jak rozwiązać ten problem. Nawet nie próbowali użyć sprężonego powietrza. Wniosek do bani z taką podstawą programową.

Pójdźmy nieco dalej. Kolejne umiejętności dotyczą systemów operacyjnych i sieci komputerowych. Owszem, taki technik powinien umieć zainstalować i skonfigurować Windows, czy nawet Linux. Ale czy na prawdę musi wiedzieć jak zmienić kolor czcionki w terminalu? Po co mu to?  Takich rodzynek można przytoczyć więcej przeglądając arkusze egzaminacyjne. Dalej, systemy serwerowe. No tu już autorzy podstawy popłynęli.  Instalacja serwera może jeszcze OK, zarówno Linux jak i Windows. Ale instalacja i konfiguracja usług niekoniecznie. Ludzie, pomyślcie, kto dopuści technika do administracji serwerem? Chyba tylko jakiś desperat albo gołodupiec finansowy.  Ja, żeby uznać się za administratora i uzyskać międzynarodowe certyfikaty MSCE, MCTS czy MCT musiałem zdać kilkanaście egzaminów  z progiem 70-80% i to po angielsku. Owszem, taki technik może kłaść okablowanie, sieć energetyczną (dlaczego nie ma SEP w podstawie programowej? cały świat się zastanawia.), montować urządzenia w szafach  i wstępnie je konfigurować. Ciekawostka, nie ma w podstawie umiejętności pracy z kablami światłowodowymi, jest za to wymagana znajomość jaki kolor żyły kabla UTP odpowiada pinowi wtyku RJ-45. Nawet ja od ręki tego nie pamiętam, bo jest to mi zbędne. Z tą konfiguracją urządzeń to też jest jazda. Wymaga się np. projektowania i wdrażania VLAN. To ma być kurs CCNA czy poziom technika informatyka? Podobnie jak poprzednio, kto dopuści człowieka to takich zadań, bądź, co bądź związanych z bezpieczeństwem sieci. Technik informatyk powinien też  umieć projektować sieci, znać się na WAN, telefonii IP, protokołach routingu RIP, OSPF, BGP, IS-IS. What the fuck! Ja rozumiem, że specjalizacja jest dla insektów ale bez przesady. Omnibus jakiś czy co? Toż to ja tego wszystkiego nie pamiętam. Owszem kiedyś to robiłem, ale wiem, że mogę w każdej chwili znaleźć informacje i je wykorzystać. A u techników to z tym wykorzystaniem jest bardzo, bardzo różnie.

No i na koniec rodzynek. Czy to już wszystko co nasz potencjalny INFORMATYK musi umieć? Okazuje się, że nie. Na sam koniec musi zostać FrontPage WebDeveloperem. Co to jest? A to taki człowiek co "robi" strony internetowe :)  No może nie do końca ale w pierwszym przybliżeniu można tak uznać. Jak strony WWW to oczywiście wymaga się biegłej znajomości HTML, CSS. No ok,  zgadzam się. Dalej jest już weselej. Programowanie w JavaScript, Java, C/C++,PHP. O, rzesz ty. Sporo tego. Znam wielu bardzo dobrych programistów webowych i żaden z nich nie zna tylu języków. Normalnie, ktoś w MEN powinien wziąć cegłę i się walnąć w głowę. To wszystko? O nie, jak dynamiczne strony to nasz technik musi znać biegle bazy danych. Najlepiej MySQL, Access i MS SQL Server oraz projektować i administrować bazami danych. No, nasz OMC technik zaczyna wymiękać. Ale na koniec - jebut. Grafika komputerowa i obsługa programów graficznych w celu projektowania grafiki na strony internetowe. Ludzie, co to ma być? Człowiek-organy normalnie. Co ciekawe kiedyś parałem się tworzeniem stron i wiem, że teraz serwisów nie robi jeden człowiek ale cały zespół - grafik, człowiek od css i html, programista, bazodanowiec. Czasy gdy serwis robił jeden człowiek minęły bezpowrotnie. Jednostka nie da rady, albo jak da to upadnie na twarz. A tu cały czas mówię tylko o umiejętnościach praktycznych. Do tego trzeba dodać teorię. Przykładowo technik musi wiedzieć czym różni się SQL DDL od SQL DCL. Retorycznie się pytam - PO CO?

Pora na małe podsumowanie. Przeglądając podstawę programową i stare arkusze egzaminacyjne nieoparcie nachodzi mnie myśl, że te dokumenty zostały stworzone przez niezbyt kompetentnych ludzi, w oderwaniu od rzeczywistości i potrzeb pracodawców. Mam nawet wrażenie, że powstały jako wynik  z przepisania spisów treści z fachowych książek informatycznych. To, czego nakazuje się uczyć ma się nijak do potrzeb rynku pracy. Przede wszystkim za dużo zbędnej, bardzo szczegółowej wiedzy teoretycznej, owszem przydatnej, ale nie kluczowej w zawodzie w dzisiejszych realiach. Z drugiej strony za mało praktyki, rozwiązywania problemów, analitycznego myślenia czy wyszukiwania i korzystania z dostępnych informacji (czy telefon do przyjaciela to grzech?).  Odnoszę też wrażenie, że cała nauka polega li tylko na przygotowaniu do egzaminu i tłuczeniu testów i sztampowych arkuszy bo z tego nauczyciele zawodu są rozliczani. Liczy się procent a nie umiejętności. Szkoda. Jak dla mnie, sieciowca z 20 letnim stażem, jest to wysoce frustrujące. Była iskierka nadziei, że od 2017 roku ulegnie to wszystko zmianie. Niestety, poza kosmetycznymi zmianami pozostaje wszystko bez zmian, poza połączeniem dwóch kwalifikacji w jedną.

Jeszcze taki rodzynek. Jak wiadomo aby zdać egzamin maturalny wystarczy uzyskać 30% punktów. Dla zawodowców nie jest tak różowo. Teoria 50%, praktyka 75%. Ciekawe dlaczego wymyślono takie progi? Mamy za dużo techników czy jak.

Na koniec chciałbym podkreślić, że INFORMATYK to nie jest specjalistą od wszystkiego (według mnie - kto się zna na wszystkim w istocie nie zna się na niczym). To się nie uda. Sam znam się dobrze na sieciach ale już programowanie czy serwis to tylko amatorsko. Z resztą  informatyka, jako taka, stanowiła część matematyki, później rozwinęła się do odrębnej dyscypliny – pozostaje jednak nadal w ścisłej relacji z matematyką, która dostarcza informatyce podstaw teoretycznych. Czyli wychodzi INFORMATYK~MATEMATYK. Może w technikach pojawią się wreszcie jakieś specjalizacje - serwis, sieci, serwisy web, grafika. Warto to rozważyć. No i skończyć z tymi kretyńskimi egzaminami na kwalifikacje. To na prawdę nic nie daje. Chyba lepsza była formuła w dawnych technikach oparta o prace dyplomowe rozwijające kreatywność, pracę w grupach i inne umiejętności miękkie przy okazji wymuszające posiadanie wiedzy zawodowej. Może, kiedyś powrócimy do tego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz