niedziela, 30 października 2016

Matka wszystkich bomb.

Czterokilometrowa kula ognista powstała na wskutek detonacji "wyrobu 602".
Dzisiaj mija 55 lat od przeprowadzenia próby jądrowe, która zapisała się w historii jako największa eksplozja jaką kiedykolwiek przeprowadził człowiek. Tego dnia na poligonie atomowym na Nowej Ziemi zdetonowano ładunek termojądrowy o mocy 57Mt TNT, choć dokładne oszacowanie siły wybuchu nie jest możliwe.

Eksperyment  był wynikiem swoistej megalomanii przywódców Związku Radzieckiego, którzy wykorzystywali każdą możliwość aby wykazać wyższość komunizmu nad dekadenckim kapitalizmem. Odnosiło się to również do sfery uzbrojenia. Stąd pomysł budowy i przetestowania bomby termonuklearnej o niespotykanej dotąd  mocy. Urządzenie nazwano roboczo "Wyrób 602". Inne oznaczenie to RDS-220 i popularna nazwa "Car Bomba".

Bombę skonstruowano na specjalne polecenie Nikity Chruszczowa. Projektem zajmował się zespół naukowców pracujących pod kierunkiem Julija Charitona. W skład zespołu wchodził również Andriej Sacharow. Zespół w przeciągu 4 miesięcy skonstruował urządzenie termojądrowe o teoretycznej mocy 100Mt. Montaż odbywał się w tajnym ośrodku Arzamas-16 (obecnie Sarow). Bomba była typowym trójfazowym urządzeniem zbudowanym w oparciu o model Tellera-Ulama. W tym przypadku pierwszym stopniem była bomba atomowa działająca w oparciu o rozszczepienie jąder uranu, jej moc oceniana jest na 1.5Mt, wybuch bomby jądrowej jest zapalnikiem dla ładunku drugofazowego o mocy 5Mt, który jest już ładunkiem termojądrowym - wykorzystuje syntezę jądrową deuteru. Wybuch ładunku termojądrowego inicjuje zapłon trzeciej fazy - ładunku termojądrowego o mocy 50Mt. Teoretycznie możliwa moc eksplozji mogła wynosić około 100Mt, jednak postanowiono zmniejszyć moc o 50% montując ołowiane pochłaniacze .



Urządzenie miało masę ponad 26 ton i rozmiary 8m długości i 2.1m średnicy.



Jak widać użyteczność urządzenia jako broni ze względu na rozmiar była wysoce wątpliwa.
W celu wykonania testu postanowiono zrzucić bombę ze zmodyfikowanego bombowca Tu-95W z wysokości około 10-11 km. Aby dać możliwość ucieczki bombę zrzucono na spadochronie. Sama masa nylonowego spadochronu wynosiła 800kg. Bomba miała eksplodować na wysokości 4km.

Test odbył się 30 października 1961 roku. Zmodyfikowany bombowiec Tu-95 skierował się w stronę archipelagu Nowa Ziemia i o godzinie 8:24UT zrzucił bombę na współrzędne 73°51'N 54°30'E. Osiem minut później o 8:32UT (10:32 CET) otworzyły się wrota piekieł. Powstawała kula ognista miała średnicę 4km i omal nie dotknęła gruntu, który jak twierdzą świadkowie, którzy byli na terenie eksplozji kilka lat po tym zdarzeniu, uległ kompletnemu zeszkleniu. Kula ognista widoczna była z odległości 1000km. Grzyb atomowy wzniósł się na wysokość 64km (mezosfera). Górna średnica grzyba wynosiła 95km a dolna 50km. Wszystkie budynki na wyspie Severny odległej o 55km od epicentrum zostały zniszczone. Jeden z naocznych świadków odczuł działanie eksplozji w odległości 270km. Promieniowanie termiczne powodowało oparzenia trzeciego stopnia w odległości 100km. Falę uderzeniową zaobserwowano na wyspie Dikson w odległości 700km,w odległości 900km wybite zostały okna. Wstrząs sejsmiczny miał amplitudę 5-5.25 w skali Richtera. Fala uderzeniowa trzykrotnie obiegła Ziemię.




I jeszcze tekst Maćka Łuczkiewicza (http://czarnobyl1986.info/)

Trochę literacko o największej bombie:

"Osiem metrów — jeżeli nie liczyć zapalników, dwóch wysuniętych do
przodu ostrych stalowych bolców po półtora metra każdy. Nazywa się to po
prostu — „Wyrób 602”. Wyrób montowano bezpośrednio na platformie kolejowej. A żeby platforma znalazła się w dogodnym dla montażu miejscu, trzeba było wyburzyć ścianę, rozebrać posadzkę i położyć tory bezpośrednio w hali montażowej.

Wyrób waży 26 413 kilogramów.
Zostanie zrzucony z samolotu bombowego Tupolew Tu–95W. Żeby samolot mógł oddalić się od miejsca wybuchu przynajmniej o sto kilometrów, bomba będzie opadała na spadochronie, który waży 813 kilogramów. Kopuła spadochronu — 1600 metrów kwadratowych. Wyrób razem ze spadochronem waży 27 ton. Z okładem.
Bomba — trójfazowa. Na określonej wysokości — a to nie mniej niż
cztery kilometry — zadziała pierwszy stopień o mocy półtora miliona ton trotylu. Ten wybuch zainicjuje działanie drugiego stopnia, 5 milionów ton, a ten z kolei będzie detonatorem dla trzeciej, dziesięć razy potężniejszej fazy.
Eksplozja powinna być porządna. Moc łączna coś około 55–57 milionów ton. Przy takiej mocy za dokładność nie można ręczyć. Może osiągnie 30–40 milionów albo może przekroczy 70. Ale z ręką na sercu, to przyznajmy się przynajmniej sami wobec siebie: czy niejeden czort, 30 czy 70? Bo w każdym razie to jest kilka tysięcy razy więcej niż w Hiroszimie.
Pociąg odjechał, błysnął czerwonymi światełkami ostatniego wagonu,
zniknął w mroku.
A ludzie nie śpią. Rano też nikt nie może zabrać się do pracy. Jaka, do
cholery, robota? Ludzie włóczą się po korytarzach. Wszyscy myślą o jednym: oby tylko wybuchła! Lekkie poirytowanie: po co Nikita Siergiejewicz powiedział na zjeździe o testach? Czy nie prościej byłoby poczekać, aż to arcydzieło dostarczą na miejsce, sprawdzą jeszcze raz i zdetonują? Uda się — hurra! Nie uda się — nikt się o tym nie dowie. Bo przecież może się nie udać. Nikt na świecie nigdy niczego podobnego nie stworzył i nie zdetonował. Prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak, jest bardzo duże. Wstydu się najemy: Nikita powiedział o 50 milionach ton, a ona osiągnie dużo mniej. I obliczenia wskazują na to, że główna koncepcja całej konstrukcji jest od początku błędna. Przecież były propozycje, żeby pójść inną drogą. A jeżeli się nie uda? Och, niech tylko wybuchnie!
Akademik Julij Borisowicz Chariton zamknął się w swoim gabinecie,
zamarł przy telefonie. Musi czekać co najmniej dziesięć dni: aż dowiozą, aż
jeszcze raz sprawdzą... Gdyby tylko wybuchła. Gdyby...
A dowódca strategicznego bombowca dalekiego zasięgu Tu–95W major
Andriej Jegorowicz Durnowcew zupełnie inaczej patrzy na sytuację: żeby tylko nie wybuchła!
To znaczy, oczywiście niech wybuchnie, ale dopiero po tym, jak
wypadnie i pozwoli samolotowi odlecieć przynajmniej na setkę kilometrów. Ale wcześniej: żeby tylko nie eksplodowała! Jedno uspokaja: jeżeli huknie, to w jednej chwili zniknie i samolot, i jego załoga, tak że nawet nie zdążysz mrugnąć. Nie ma co się bać. W naszym fachu prawie nie ma strachu.
Czas od startu do zrzutu — 2 godziny i 3 minuty. Nawigator kapitan Iwan
Nikoforowicz Kleszcz wcisnął przycisk. Urządzenia utrzymujące bombę,
stworzone przez twórczy geniusz konstruktorów radzieckich, otworzyły się równocześnie. „Kropelka” zerwała się z trzech zatrzasków i wypadła z brzucha nosiciela. Samolotem nie potrząsnęło, a podrzuciło i zakołysało. Zakołysało tak, jak tylko raz w życiu może. Z kabiny tylnego strzelca radosny okrzyk: Otworzyło się!
W odpowiedzi cała załoga westchnęła z ulgą. Teraz — silniki na pełną moc i, przyśpieszając na nieco niższym pułapie, jak najdalej od tego zakazanego miejsca.
Wszystkie iluminatory nosiciela, całe oszklenie kabin, wszystko, co może
przepuszczać światło, zostało szczelnie zasłonięte. Tu–95W odlatuje z
epicentrum niewidomy. Błysk uderzył nagle, oświetlając wszystko wewnątrz.
Zasłonki oczywiście nie przepuszczają światła. Ale tu blask był niezwykły. Przed tym szatańskim, nieziemskim blaskiem jak przed promieniami rentgenowskimi nie uchronią żadne zasłonki.
Dowódca bombowca strategicznego major Durnowcew odniósł wrażenie,
że rozłupał Ziemię na pół. Tak huknęło, jak może huknąć tylko rozpadająca
się na kawałki planeta. Oddziaływanie świetlne — 70 sekund. Front fali uderzeniowej dogonił samolot na 115 kilometrze od epicentrum po 8 minutach i 23 sekundach od zrzutu. Fala uderzyła w ogon bombowca tak, jak rozpędzony pociąg wali w pozostawiony na torach pusty wagon.
Wynik był oszałamiający. Wybuch oszacowano na 57 megaton. Rozbłysk
zaobserwowano na Alasce, w Norwegii, na Grenlandii, na całej radzieckiej północy. W opuszczonej wsi w odległości 410 kilometrów od epicentrum zerwało dachy, zniszczyło drewniane chaty i uszkodziło murowane. Na wyspie Dikson w odległości 780 kilometrów od miejsca wybuchu wyleciały szyby. Eksplozję zarejestrowały wszystkie stacje sejsmologiczne planety Ziemia na wszystkich kontynentach. Odgłos wybuchu słyszano w odległości 800 kilometrów. Chmura w kształcie grzyba uniosła się do stratosfery na 67 kilometrów. Proces rozwoju chmury trwał 40 minut. Chmura miała strukturę dwuwarstwową. Średnica górnej warstwy — 95 kilometrów, dolnej — 70. Chmura była widoczna w odległości 900 kilometrów. Fala uderzeniowa trzy razy okrążyła kulę ziemską."
W.Suworow  "Matka Diabła"

 
I pomyśleć że ludzie takie "wspaniałe" rzeczy konstruują...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz